środa, 12 stycznia 2011

wolframowa zajawka




Dziś efekty kolejnej "zjawiskowej" fascynacji. Żarówki i spalanie wolframu - krótkotrwałe a fantastyczne. Choć temat popularny, przejrzeliśmy bowiem setki zdjęć, postanowiliśmy zrobić to na swój sposób. Czyli pokazać, jak my to widzimy.
Przygotowania setup'u potrwały dłuższą chwilę. Najpierw bateria dziesięciu 60W żarówek. Przy użyciu klucza nastawnego i torebki do zamrażania udało nam się, bez większego bałaganu, pozbyć szklanych baniek i uzyskać to, co potrzebne do projektu - trzon z elektrodą i żarnikiem. Artur wcześniej przygotował podstawkę z zamocowaną oprawką, wyłącznikiem i przewodem. Pozostało zaaranżować setup i "do dzieła" ;).
Doszliśmy do wniosku, że wykorzystanie tylko czarnego tła i światła pochodzącego ze spalającego się żarnika, pozostawia pewien niedosyt. Dlatego postanowiliśmy ubarwić to , a raczej rozświetlić, co nieco. W setupie pojawiły się początkowo dwa flesze. Jedna z lamp - sb28, z "homemade" (fantastycznie działającym) dyfuzorem i ciemnoniebieskim żelem, druga to sb900 - ze snootem zakończonym gridem oraz pełnym filtrem CTO. Dlaczego tak ?? Sb28 miała za zadanie wydobyć i doświetlić dym pojawiający się w wyniku spalania żarnika, natomiast sb900 doświetlała prawą stronę setu. Chodziło o to, aby uzyskać jak najwięcej szczegółów, a wiadomo że światło flesza ma temperaturę odmienną od spalającej się, a właściwie żarzącej, wolframowej skrętki, stąd full CTO.
W międzyczasie pojawił się pomysł urozmaicenia tła "sztucznym" bokeh'em. W kadrze zaaranżowaliśmy kieliszki do wina oraz szklanki do szkockiej i pojawiła się kolejna sb900 z ciemnoniebieskim żelem, doświetlająca ten background. Aby uzyskać w miarę ciekawy bokeh, nie tracąc na głębi ostrości, przysłona f8 okazała się optymalna. I kadry wyszły niczego sobie ;). Po kilku okazało się, że dym jest rewelacyjny, ale jeszcze ciekawsze były zdjęcia końcowej fazy spalania żarnika, gdzie już nie ma płomienia, a pozostaje (zaledwie przez kilka milisekund) rozżarzony wolfram, spowity woalem dymu.

I kolejna zajawka ;) Zdjęcie makro z wykorzystaniem pierścieni kenko, pierścienia Nikon PN-11 i obiektywu N50mm f1.8D - czyli stały zestaw do makrofotografii.
No i to był strzał w dziesiątkę, a raczej w żarnik ;). Trzeba było zmienić setup, dać więcej światła, dlatego zwiększyliśmy moc obu lamp : sb28 - z 1/16 na 1/2 i sb900 z 1/32 na 1/4. I to było to, efekt zamierzony i zrealizowany.
Świetna sesja w zaciszu domowego studia, dobra zabawa gwarantowana, takie laboratorium troszkę ;) , ale gorąco polecamy. Był też element analizowania materiału zdjęciowego, po każdym 1.5 sekundowym "pozowaniu" dyskusja na temat światła, detali, korekty, no po prostu bomba ;) I, kiedy poznaje się to zjawisko na własną rękę, naprawdę daje dużo frajdy.

czwartek, 6 stycznia 2011

droplets phenomenon







Wszystkiego Najlepszego udanych kropli, ostrych jak brzytwa, bezproblemowych balansów, dużej rozpiętości, bezmiaru dobrego światła, wiecznie działających baterii, tak zwyczajnie i po prostu - Najlepszego.
Temat bardzo popularny, ale jakże fascynujący kiedy się za niego zabierzesz. Krople - normalka, deszcz, rosa, cieknący kran, prysznic, przykłady można mnożyć - coś, z czym stykamy się codziennie. Pospolite zjawisko, które jeśli przyjrzeć mu się baczniej, przybiera wymiar abstrakcyjny, absorbujący uwagę. Stąd też pomysł na kropelkową sesję. Trzeba było zacząć od kropelkowo wymiernego aranżu skromnej przestrzeni życiowej, z wykorzystaniem tego, co znajdowało się pod ręką.
Od strony iście technicznej to 105mmf2.8VR, D700, crosslighting, plus conical snoot with honeycomb, podstawa setup'u to na pewno dobry statyw i minimum dwie lampy, pilot robi swoje kiedy się go o to poprosi-ten nasz to temperamentna sztuka, więc pozostał spust, i tylko lustro było podnoszone pilotem, a to już zawsze coś ;). Tak czy inaczej pomagało. Kroplomierz stworzony został w oparciu o fizyczne zasady naczyń połączonych, choć nie w pełni, musimy tu przyznać ;). Jako główne źródło cieczy wykorzystaliśmy salaterkę, raz wypełnioną woda, a raz mlekiem. Jako sączek posłużył nam skrawek materiału ( w tym wypadku frota) odmierzający krople w równych interwałach jak klepsydra. Efekt końcowy - mam tu na myśli koronę lub floral pattern lub też słupek zwany soplem, zależał od wykorzystanej podstawy - inny był w przypadku tacki, inny - jeśli był to talerzyk, jeszcze inny efekt uzyskaliśmy przy użyciu folii spożywczej. Trzeba przyznać, że tak czy inaczej to fascynujące zajęcie, gwarantujące dużo frajdy i absorbujące czas fenomenalnie. W dosłownym tego słowa znaczeniu, a na dodatek pozostawia otwarte drzwi dla doskonalenia tego tematu, i obszerne pole do popisu i zwalniania spustu migawki,naprawdę. Aha, jeszcze jedno - walka z rozpiętością tonalną w tym przypadku minimalną - masakra, ale można uzyskać zaskakujące efekty końcowe. Polecamy